Phone:
(701)814-6992
Physical address:
6296 Donnelly Plaza
Ratkeville, Bahamas.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś poczuć irytację na dźwięk konkretnego słowa, mimo że jego znaczenie było całkowicie neutralne? Jeśli tak, nie jesteś sam. Słowa, poza funkcją komunikacyjną, mają także względnie nieoczywisty – emocjonalny – wymiar. Działają na nasz umysł i ciało nie tylko informacyjnie, ale również sensorycznie.
Język to nie tylko narzędzie przekazywania informacji – to także potężne źródło emocji. Odczuwamy złość, ekscytację, wstręt, śmiech – wszystko to może zostać wywołane przez pojedyncze słowo. W tym artykule przyjrzymy się, dlaczego niektóre słowa powodują u nas irytację, jakie mechanizmy stoją za tym zjawiskiem i co mówi o tym współczesna psycholingwistyka i neurolingwistyka.
Chociaż temat bywa traktowany z przymrużeniem oka, w rzeczywistości mówi wiele o języku, naszej psychice i sposobie, w jaki przetwarzamy bodźce słowne w codziennym życiu.
To, jak brzmimy, ma znaczenie. Nie chodzi tylko o to, co mówimy, ale jak dźwięczą same sylaby i głoski. Fonetyka, czyli dźwiękowa budowa słów, może wywoływać w nas silne reakcje emocjonalne. Przykładem są słowa zawierające głoski spółgłoskowe, które brzmią „ślisko”, znienacka lub „zębiście” – jak „ślizgawka”, „świerzbi” czy „sflaczały”.
Niektóre z nich przypominają dźwięki znane z natury – np. syk lub mlask – które instynktownie kojarzymy z zagrożeniem, obrzydzeniem lub stresem. W psychologii opisuje się to jako zjawisko fonofobii, czyli nadwrażliwości na konkretne dźwięki mowy.
Co ciekawe, część słów wydaje się irytować nie z powodu treści, ale właśnie przez brzmienie – jest to mechanizm całkowicie podświadomy. Zauważono, że poszczególne języki mają swoje „znienawidzone” zestawy fonetyczne, co potwierdza, że to zjawisko nie jest uniwersalne, ale zakorzenione kulturowo.
Wyrazy żyją w kontekście – nasze skojarzenia z nimi często nie wynikają z definicji, ale z osobistych lub kulturowych doświadczeń. Słowo może być irytujące, bo:
Te konotacje działają niekoniecznie racjonalnie – często wystarczy jedno negatywne doświadczenie, by zakodować daną formę językową jako drażniącą. Nasz mózg kojarzy ją z nieprzyjemnym uczuciem i wywołuje podobną reakcję za każdym razem, gdy znów ją słyszymy.
W psychologii funkcjonuje kilka pojęć, które mogą tłumaczyć niechęć do niektórych słów. Jednym z nich jest misofonia – silna niechęć do konkretnych dźwięków, w tym także fonemów mowy. Często towarzyszy jej gwałtowna reakcja emocjonalna: złość, napięcie, zirytowanie. U części osób objawy mają charakter niemal fizyczny – np. napięcie mięśni czy przyspieszone bicie serca.
Z kolei misologofobia (znacznie rzadsza) to uczucie dyskomfortu lub niechęci wobec konkretnego języka, jego akustyki lub gramatyki. Może dotyczyć zarówno obcych języków, jak i form w ojczystym.
To pokazuje, że dla naszego mózgu język nie jest tylko zbiorem zasad gramatycznych. Jest zmysłowym doświadczeniem – słyszenia, odczuwania rytmu i barwy, a czasem… doświadczania irytacji.
Czasem irytacja wobec konkretnych zwrotów ma związek z ich nachalną obecnością w przestrzeni publicznej. Każdemu zdarzyło się poczuć niechęć do słowa, które powtarzane jest w mediach, marketingu czy na portalach społecznościowych bez umiaru.
Przykładowe słowa, które wiele osób uznaje za irytujące właśnie przez nadużycie to:
Nie chodzi tu o samo znaczenie, lecz o zmęczenie, jakie pojawia się w reakcji na ich powtarzalność. Nasz mózg nie lubi monotonii – tym bardziej, jeśli treść nie wnosi nic nowego.
W języku polskim wiele osób deklaruje niechęć do słów takich jak „śluz”, „wypociny”, „obrzydlistwo” czy „beknąć”. To pokazuje, jak silna może być reakcja emocjonalna na wyrażenia opisujące pewne procesy fizjologiczne lub stany ciała.
Dlaczego tak się dzieje?
Psycholingwiści potwierdzają, że język ciała i język mowy są głęboko ze sobą powiązane. Niektóre słowa, przez swoją sięgającą instynktów formę, zdają się dotykać tych samych obszarów w mózgu, co reakcje związane z wstrętem.
W polszczyźnie coraz częściej spotykamy się z zapożyczeniami i kaleczeniami językowymi, które wielu użytkowników języka odbiera jako sztuczne, pretensjonalne, a co za tym idzie – irytujące. Typowe przykłady to:
Ich użycie często nie wynika z potrzeby komunikacyjnej, a raczej z chęci nadania wypowiedzi rzekomego luzu. Problem zaczyna się wtedy, gdy tego typu zwroty dominują w języku młodszych pokoleń i zaczynają wypierać naturalne, polskie odpowiedniki. To nie tylko drażni, ale także budzi obawy o degradację języka.
Zanim ocenimy dane słowo negatywnie, warto przyjrzeć się własnym odczuciom. Czy irytuje nas brzmienie, forma, kontekst, w jakim je zwykle słyszymy, czy może osoba, która go używa?
Zrozumienie źródła swojego dyskomfortu pozwala na większą samoświadomość językową, a czasem nawet oswojenie danego słowa.
Słowa są nośnikami emocji, ale nie są emocjami samymi w sobie. Możemy nauczyć się patrzeć na nie przez pryzmat analizy językowej lub kulturowej – to skuteczny sposób na zdystansowanie się od niechęci.
W praktyce pomaga:
Im więcej wiemy o języku, jego strukturze i rozwoju, tym łatwiej go zrozumieć – również w jego mniej przyjemnych aspektach. Dbanie o kulturę języka to nie tylko kwestia gramatyki, ale także… równowagi emocjonalnej.
Warto:
Zrozumienie dynamiki języka i emocji pomaga zaakceptować jego zmienność, a także nauczyć się… odpuszczać.
Choć mówimy do siebie codziennie, rzadko zastanawiamy się nad tym, jak słowa wchodzą w nasz system emocjonalny. Język nie jest martwym bytem – żyje tak, jak my: przez emocje, skojarzenia, fizjologiczne reakcje i społeczne rytuały.
Irytujące słowa nie są „problemem” w klasycznym sensie. Są raczej sygnałem, że język – i my sami – funkcjonujemy w nieustannym dialogu z dźwiękami, znaczeniami i emocjami, które nas otaczają. Warto ten dialog zrozumieć – i nauczyć się słuchać go uważniej, zamiast od razu się złościć.
Bo przecież nawet najbardziej drażniące słowo może być kiedyś początkiem… ciekawej rozmowy.